z pamiętnika działkowicza...
Siedzę sobie właśnie znów na działce. Dziś zacząłem w końcu pojmować pewną dyskretną, niedostrzegalną różnicę między wydawałoby się tożsamymi pojęciami: urlop i wakacje. Urlop, zapewne od niemieckiego Urlaub, i wakacje od niechybnie łacińskiego vacatio. Ta dyskretna różnica okazuje się być przepaścią między niemiecką precyzją [tak, tak, tylko dwa tygodnie] a rzymską rozpustą [dwa niemal miechy]. Dwa tożsame słowa, ale kto w wieku lat nastu mawia, że ma urlop? I na odwrót, dziś się złapałem na używaniu fachowego terminu: urlop. Jak prawdziwy profesjonalista, nie mrugnąwszy nawet okiem.