Święta... i już po... To dobrze, czy źle? Nie wiem, dużo się wydarzyło, i to nieświątecznie... Wybraliśmy się z kumplem na przejażdżkę, ot kupił nowe autko i trzeba było sprawdzić jak się sprawdzi na trasie. Jedziemy, jedziemy... Przed samym Serockiem wypadek. Dachowało Tico. Z przeciwnej strony jakiś debil w Lanosie wywalił na czołówkę, facet z Tico miał do wyboru: crash lub uciekać do rowu. Wybrał i dachował, na naszych oczach. I tu szok [prócz samego wypadku] przed nami jechało kilka aut, i NIKT się nie zatrzymał, absolutnie nikt [życzę kierowcą tych aut tego samego losu]. Ludzie z Tico - starsze małżeństwo - mieli szczęście, że nic im się nie stało. Czarek wyciągnął ich z auta. Policja była szybko, świadkowie się znaleźli... Jedziemy dalej. 10 km przed Ostrołęką okazało się, że nasze auto wywala płyn chłodzący. Po 6 godzinach wysiłków decydujemy się zajechać na działkę moich rodziców, dobrze że mam klucze. Zimno straszne - ubrani byliśmy w letnie koszulki, a wraz z wyciekiem płynu z chłodnicy przestało być możliwe nagrzanie wnętrza auta. Jakoś dotarliśmy, wiedzieliśmy już, że dalej raczej się nie pojedzie - uszczelka pod głowicą to nie byle co... I tak z wypadu za Default City zrobiła się kilkudniowa eskapada. Najlepsze jest to, że wszyscy do których dzwoniliśmy reagowali tak samo - ze śmiechem. Wszak był to prima aprilis. Wtedy przypomniałem sobie o mechaniku kumpla, który ma po drodze warsztat. I to się okazało szczęściem w nieszczęściu. Nie dosyć, że ta marka aut to jego specjalizacja, to jeszcze koszt naprawdę niski. A Czarek miał już nie za ciekawą minę, oczyma wyobraźni remont silnika widział... Cóż... Ale BMW to przecież skrót od "będziesz miał wydatki"... Nie? ,)
Teraz oglądam w TV Sprawę dla reportera. Sprawa państwo kontra międzynarodowe firmy spedycyjne. Cóż... Jak patrzę na pokrętne wytłumaczenia ze strony państwowej, widzę ich nalane, grube mordy, to jak łżą w żywe oczy, głupawe argumenty, to ogarnia mnie bezsilność. Cóż... Jeden z nich mówi: "...żyjemy w państwie prawa". Przypomina mi to coś... Z minionych wieków. Sławetne liberum veto, wynikające z zawiści, prowinconalizmu, kompleksów. Oczywiście są niewinni. Nikt nie jest winien. Kłamią na bezczela. Gdyby nie to, że pracowałem w firmach państwowych [o ile Sejm czy MSW to firmy, raczej bardziej pasuje słowo "przedsięwzięcia"] to może mógłbym się wahać.
Dziwię się, że chcą nas do Unii. Albo i nie, oni o dobrze wiedzą co tu się wyprawia [u nich może i jest podobnie, ale lepiej zakamuflowane, ucywilizowane heh], za czasów Żelaznej Kurtyny mieli wszak tu ich wywiad, a teraz już go aż tak nie potrzeba, aby wiedzieć co i jak... Europa Zachodnia tłukła się, kochała, okupowała i handlowała ze sobą od wieków. Z nami nie. Jesteśmy, chcąc nie chcąc, czarną owcą w tej zjednoczonej Europie. Oni potrzebują nas do handlu. Do taniej siły roboczej. Do taniej ziemi. Targowica? Tego się boję... Co da Unia przeciętnemu obywatelowi? Europę bez granic? Mało. Subwencje? Tak, ale te subwencje i dopłaty są tak skonstruowane, że ciężko z nich skorzystać będzie. Czasem mam wrażenie, że będziemy pasem ziemii przygranicznej. Chodzi mi o granicę z Rosją, Ukrainą i Białorusią.
Nie jestem przeciwnikiem Unii. Nie. Świat kiedyś się MUSI zjednoczyć, wszyscy jesteśmy ludźmi, jednym gatunkiem. Niemniej nie bez kozery w Biblii stoi, że Bóg pomieszał ludziom języki, aby ich skłócić. Starożytny skryba zauważył to już wtedy. Cóż, języki są barierą, a jedyna szansa ich zwalczenia to świat bez granic, z jedną, uniwersalną mową. Takowy już w sumie jest, ale proces integracji potrwa jeszcze długo, długo, nie za naszego życia się to odbędzie. Za naszego życia Unia nas wessa i wyssa. Takie mam wrażenie, ale tak chyba musi być. Bo języki znikną, gdy ludzie zniosą bariery między sobą, nacje wymieszają się, a nacjonalizmy stracą sens bytu... Eh... Bredzę?