Dziś na jakiś czas znikam z miasta... Biorę notebooka, więc będę sobie coś stamtąd stukał... Jedziemy do leśniczówki kumpla, jest tam zawsze zajebiście, nie mogę się już doczekać... Zwłaszcza po tegorocznych wakacjach. Uuups! Fajnie było... Zatem jutro rano już będę w mych lasach ukochanych, smakować będę to powietrze... i wiele innych zmysłowych... ulotności... Ale najpierw KK, Piekarnia perhaps... i koło 1-2 w drogę, noc spędzimy w lesie :)))) [jak wtedy, latem, PAMIĘTASZ!!? he?!]
Myślę sobie teraz słuchając wiadomości o wojnie i jej postrzeganiu na sposób amerykański. Jaką u nich ogromną moc mają media. Ta akcja z dziećmi, dajcie po dolcu dla rówieśników w Afganistanie... I tak oto Ameryka prowadzi wojnę humanitarną... A czy to możliwe? Wydaje mi się, że rzeczownik >wojna< zaprzecza przymiotnikowi >humanitarna< choć razem można je pisać, tak jak np. rozkoszna śmierć itp... ale wychodzi jakiś absurd. Nie to, żebym miał coś przeciw, ta wojna jakiś tam sens ma [Si vis pacem para bellum], chodzi o kreowanie pewnego >imidżu<. Nevermind...
Wow! To był naprawdę dzień... SUPEEER!!! Yes! Yes! Yes!!! Właśnie wszedłem do domu, przed snem jeszcze puknę tu i ówdzie :))))... Potwierdza się stara prawda, że z właściwym nastawieniem szczęście nie daje długo na siebie czekać!!! Tyle się wydarzyło... Wow! Generalnie KK dziś to był strzał w 10. Pod KAŻDYM względem. Poznałem znów całe mnóstwo ludzi, ciekawych ludzi, ogólnie MAX. Tylko jeden taki WĘDKARZ próbował najwyraźniej mi zepsuć humor... Prosiłem CIĘ o coś...
C. dostał strzał w maskę i musieliśmy go po szpitalach o 6 rano wozić, ha ha ale było baaaardzo wesoło... Spaaaaaać...
PS. Jeszcze jedno, to do Ciebie, Kocie. Zauważyłem przez tą wczorajszą, krótką chwilę, że Ola ma baaardzo niepokojące oczy... Widać w nich tryskającą energią, zachłanną wprost ciekawość życia... Nie? Be happy...