nadzieja
Dzisiaj był cudowny dzień, choć na taki się nie zapowiadało… Początkowo piękna pogoda, zamieniła się w szarówkę, ja złapałem jakiegoś doła stojąc w zakorkowanych ulicach Default City i myślałem jak to mi źle i ogólnie… Postanowiłem więc poprawić sobie humor idąc na zakupy – tak też uczyniłem, ale poprawa nie była znacząca, choć ciuch fajny ))… Nastrój uległ zmianie dopiero, gdy udałem się do EMPIKu a dokładniej do działu z muzyką… Zmieniałem płyty i nagle [słuchałem zdaje się Amona T.] stało się! Miałem przed oczami teledysk na żywo, patrzyłem się na ludzi, znosiłem coraz to nowe płyty, panna z obsługi patrzyła na mnie z lekkim powątpiewaniem… Super! Polecam! Byłem w tym miejscu, ale tylko ciałem, reszta, ta niewidoczna lawirowała sobie gdzieś daleko, daleko stąd, to jedna z tych odległości niemierzalnych, jedynie namacalnych… Niesamowite uczucie, pierwszy raz doświadczyłem tego na sobie… Czas płynął jak w zwolnionym tempie, a ja miałem chyba dziwną minę – chłopak stojący naprzeciwko popatrzył na mnie a następnie dość wymownie na stertę płyt przede mną. Jak nagle pojawiło się, tak nagle znikło, poczułem, że się autentycznie duszę, nie w takim fizycznym sensie, metafizycznym raczej… [w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, jak dawno nie byłem w takim miejscu jak dom handlowy itp…]. W pośpiechu, niemal panice oddałem górę nieprzesłuchanych płyt, panna uśmiechnęła się, tym razem ironicznie a ja ruszyłem w dalszą podróż… W tak zwanym międzyczasie zadzwoniła do mnie Kasia, rozmawialiśmy o uczuciach, miłości, życiu, kobietach, facetach, muzyce, nałogach… Eh!... Ona naprawdę potrafi [jak CHCE i mnie nie opieprza za to, co robię – jako „osoba starsza i bardziej doświadczona”!!!] poprawić mi nastrój. Gadaliśmy naprawdę długo, przewidując to zatrzymałem się przy jakiejś stacji metra [bo na komórkę to przyszedłby baaaaardzo duuuży rachunek - gadaliśmy z 45 minut].
Pojechałem potem jeszcze do jednej z galerii, kupiłem sobie fajne spodnie, odwiedziłem kumpla i obaj ruszyliśmy na objazd po lokalach… Na pierwszy ogień Szpilka, wypiłem MegaKawę, Jednorożec browar, nie było jednak ciekawych ludzi [patrz: kobiet], a więc na następny lokal wybraliśmy Jazzgot… Tu spotkałem… Nie, to nie na teraz, na razie nie chcę nic zapeszyć, to się dopiero okaże, mam nadzieję… Niemniej J. wypił MegaDrina + dzban Sangrii z owocami, ja zaś 2 IceTee… Humory skoczyły radośnie do góry, świat wydał się znów BeBeBe [bezpiecznym, beztroskim, bezproblemowym] miejscem… ,)
Wracając do domu, już sam, trafiłem na gigantyczną MGŁĘ… Ale jaką! W życiu takiej nie widziałem, no może raz na Mazurach z Gatą… W tym miejscu jest długaaaa, długaaaaaaa prosta, więc nie miałem obaw, że źle skręcę czy jak, mimo to stojąc na światłach nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem… Rozpędziłem się na maxa, wrzuciłem płytkę >The Avalanches< i pomyślałem sobie, że jeśli nic mi się nie stanie, to mam szczęście… Przejechałem dwa razy, tak mi się to spodobało… No i finto miałem [mam] szczęście… SUPER!!!
Życie tak zaskakuje, dziś rano gotów byłem skakać z mostu, a tu masz… Zdałem sobie sprawę jak zajebistych mam przyjaciół, znajomych, że coś dla nich znaczę, mogę na nich liczyć…
Ludzie, ciepłe słowa, generalnie jakaś nadzieja, to jest jednak niezbędne jak powietrze [mnie ow korzz]. Przynajmniej, jeśli nie mieszkam w środku lasu…
A teraz to już idę spać, bo jest wpół do drugiej…