no topic
- Nie, nie kupię tego radia... - powiada. Wzruszam ramionami bo i cóż mogę innego zrobić. Co za debil - myślę sobie, a ten dalej mając ten przygłupawy uśmieszek wyciąga z kieszeni garść wyschniętych na wiór kasztanów, zapewne zeszłorocznych jeszcze i zaczyna rzucać w otwarte okno mijanego autobusu. Oczyma wyobraźni widzę granaty, huk, ogień, słodkawy odór prochu i spalonych ciał, krzyki rannych na tle tej grobowej ciszy, która zapada zawsze wtedy gdy Śmierć zahula wraz z nim, niepozornym wydawało by się głupkiem... To imaginacja jednakoż, nic takiego się nie dzieje, Diabeł patrzy się na mnie, a ironiczny uśmieszek zamienia się w grymas niezadowolenia...
- Nie bądź taki niecierpliwy, to jeszcze nie teraz - cedzi cicho przez zaciśnięte zęby - Ale dobrze kombinujesz - i zanosi się śmiechem, echo pełznie po bramie, a mną wstrząsa dreszcz. On znika, jak to ma zresztą w zwyczaju, cicho, z gracją, niemal jak wytrawny iluzjonista [lub też nieproszony gość]. Zostawia po sobie tylko ten zapach, który zresztą też jest imaginacją.
Dobrze, że to jeszcze nie dziś, myślę, uśmiecham się, i wciągam głęboki łyk grudniowego powietrza... Dobrze, że nie dziś...